ROWY 2009

Kolonie Rehabilitacyjne podopiecznych Stowarzyszenia "Bardziej Kochani"

Pogoda ducha :)

aut. Olga Pokorska


Od kolonii minął już prawie miesiąc. A ja mam wciąż głowę pełną żywych wspomnień, obrazów, fragmentów. Zaskakują mnie. Czasem chociaż jestem gdzieś daleko – w innym miejscu, z innymi ludźmi – zatrzymuje mnie usłyszana przypadkiem piosenka: ta sama, którą ktoś na kolonii śpiewał co rano. Te wszystkie momenty, które pamiętam: chociaż często zwyczajne, codzienne, nieuporządkowane – są mi także bardzo bliskie. W tym roku byłam jedną „z tych drugich”: pojechałam na drugi turnus i jednocześnie, jako wolontariusz, na drugie kolonie w swoim życiu. Trudno porównać te dwa lata, podsumować i zamknąć w kilku zdaniach – tak wiele się przez ten czas zmieniło i tak bardzo różne wydają mi się te wyjazdy. Jedna zmiana jest dla mnie szczególnie ważna – teraz miałam okazję każdego lepiej poznać. Kiedy myślę o poprzednim roku, widzę jak bardzo wielu szczegółom pozwoliłam umknąć i jak w
iele osób tylko mijałam. Teraz grupa była mniejsza i dlatego zgadzam się z tym, co napisała Kasia: bardzo brakowało obecności wszystkich. Ale z drugiej strony właśnie dzięki mniejszej grupie mogłam dowiedzieć się o każdym czegoś więcej. Nagle odkrywałam, że ktoś pięknie śpiewa, że zna słowa wielu piosenek Jacka Kaczmarskiego, że ma talent do opowiadania historii, że boi się biedronekJ, że woli koszykówkę od skoków w dal, albo sok pomarańczowy od herbaty – choć na pierwszy rzut oka taka wiedza to bardzo niewiele.


Kiedy w czasie kolonii dzwonił do mnie ktoś znajomy – pytał zwykle, jaka u nas pogoda. W kratkę – odpowiadałam zgodnie z prawdą. W końcu chodziło o pogodę na zewnątrz, bo teoretycznie od niej najwięcej nad morzem zależy. Gdyby ktoś jednak spytał mnie o pogodę ducha, powiedziałabym, że więcej niż zwykle jest wokół mnie uśmiechu. To jest cecha wspólna dla obu turnusów, na których byłam. Teraz, po powrocie, próbuję zatrzymać ten uśmiech przy sobie. Może później, w środku wielkiego miasta, w środku zimy, uda mi się go przywołać. Wbrew wszystkim zmiennym prognozom.

Tegoroczny eksperyment

aut. Kasia Paszkowska


Czy można nazwać „eksperymentem” sytuację z lata 2009, kiedy to po raz pierwszy zdecydowaliśmy się na podział kolonii na dwa niezależne turnusy? Czytam słowa, które sama napisałam i już na początku zastanawiam się czy termin „podział” jest odpowiedni, i czy te dwie kolonie tak naprawdę były niezależne. Hmm, spróbuję rozwinąć moją myśl. Biorąc pod uwagę daty wyjazdów i różne nazwiska na listach uczestników, to rzeczywiście tak było.



Przed wyjazdem ja, jak również wielu „stałych bywalców” letnich wojaży „Bardziej Kochanych” obawialiśmy się, jak to będzie? Po raz pierwszy osobno. Tyle razem wypracowaliśmy, tyle razy wspólnie śmialiśmy się i płakaliśmy, kłóciliśmy i wspieraliśmy, a tu nagle człowiek sobie uświadamia, że Tej czy Tego nie będzie obok. Było to dla mnie nie do pomyślenia, choć tak naprawdę w duszy, z Elą od kilku lat pragnęłyśmy tego „podziału” bez względu na konsekwencje. Dobro, spokój i bezpieczeństwo podopiecznych przeważyły na szali wszelkie wątpliwości. W końcu się udało, powinnam być usatysfakcjonowana, a jednak…



Tak było przed wyjazdem. Ostatecznie, już w autokarze, podczas nocnej podróży na północ, czuć było zapach wspaniałej przygody i oddech wakacji. Wiele razy podkreślałam, że uśmiech Naszej młodzieży jest lekiem na wszelkie zło. Mimo wielu trudów związanych z zaaklimatyzowaniem się w nowym dla Nas, dotąd nie znanym miejscu, wszystko przebiegało po naszej myśli. Pogoda - od tej Pani tak naprawdę bardzo wiele zależy - kłaniała nam się w pas niemal każdego dnia. Otwierało to drogę do zabaw na powietrzu. Głęboki oddech jodu, z dala od spalin i murów, które ściskają nas od września do czerwca sprawiało, że tak szybko i przyjemnie mijał nam czas w Rowach. Nie chcę powiedzieć, że podczas dobrej zabawy zapomnieliśmy, że nie ma z nami „tych drugich”. Wielokrotnie uświadamialiśmy sobie, że przywołujemy we wspomnieniach jak zachowałby się Maciek w tym momencie, co powiedziała by Lenka, jaką piosenkę zaśpiewała by Aśka, kto by parzył kawę co rano? To pokazuje jak zgrany team tworzy cała kadra wraz z wolontariuszami Stowarzyszenia. I, że tak naprawdę ten „podział”, to tylko kwestia umowna.



Po raz ósmy spędzałam wakacje na turnusie kolonijnym z osobami z zespołem Downa. Większość znam od wielu lat, pracuję z nimi na co dzień w szkole, mogłam obserwować różne reakcje podczas uroczystości, wyjazdów, imprez. Wydawać by się mogło, że znam ich doskonale. Nic bardziej mylnego. Dzięki temu, że grupa nasza była cała w zasięgu nie tylko wzroku, przekonałam się, że dotąd nie dostrzegałam niektórych osób przez to, że było nas za dużo. Tu, każdy miał szansę zaistnieć, nagrody zdobywali uczestnicy, którzy w tak dużej grupie (62 kolonistów w 2008 r.) nie mieli szansy pokazania się. Przyznaję, że w ubiegłych latach często bywało tak, że jaśniejsze gwiazdy swym światłem przesłaniały te, których blask był zbyt słaby, aby rozbłysnąć na tak rozległym niebie. Uważam to za ogromny sukces i wartość opisywanego podziału. Ponadto wśród opiekunów dało się zauważyć zacieśniające się relacje koleżeńsko - przyjacielskie. A to, choć może się wydawać mało znaczące, buduje atmosferę kolonijną. Oczywiście ktoś może się ze mną nie zgodzić, ale skoro dostałam prawo głosu, to wyrażam swoje zdanie. Ze swojej strony chciałabym, aby taki schemat turnusów był powtarzany w kolejnych latach, bo jak starałam się pokazać, jest korzystny dla wszystkich zainteresowanych. J Tyle z punktu widzenia Tej z „pierwszej kolonii”. A co na to „drudzy”?

Aha i najważniejsze na zakończenie.


Eksperymenty nie zawsze się udają, nasz nie dostał szansy na niepowodzenie!

Kluski nasze ;)

Galeria zdjęć II turnus :)

Z NASZYMI POCIECHAMI :)

O blogu

Witajcie :)

Tym razem czeka nas wiele atrakcji w nadmorskich Rowach. Śledźcie uważnie nasze codzienne poczynania, a my dołożymy wszelkich starań, aby tegoroczny blog był jeszcze ciekawszy od poprzedniego.

Pozdrawiamy bardzo gorąco!